SAMI (Spontaniczny Atak Muzycznej Intuicji) – polski zespół pop-rockowy założony w 1997 r. w Katowicach przez Michała Laksę i Marka Sajnóga [1] . Debiut fonograficzny zespół zaliczył w 2000 r. albumem studyjnym zatytułowanym po prostu Sami [2]. Płytę promował singlami: „Lato 2000”, „Stokrotka to ja”, „Jest luz” i
Sami Swoi, #15 among Pionki restaurants: 79 reviews by visitors and 20 detailed photos. Find on the map and call to book a table.
W 1998 roku miałam poważny wypadek samochodowy. Wjechałam swoim autem pod tramwaj. Byłam połamana, skasowana jak mój samochód. Trzy miesiące leżałam w szpitalu, do domu wróciłam na noszach. Jeździłam na wózku inwalidzkim, uczyłam się chodzić. To mnie całkiem odsunęło od grania - mówiła kilka lat temu w Rewii.
Tym razem postanowiłem sprawdzić jak dziś wyglądają miejsca, w których nagrywano polską komedię pt. „Sami Swoi” Sylwestra Chęcińskiego.Mapka z miejscami gdzi
Sami Swoi. 1967. 1 hr 25 mins. Comedy. NR. Watchlist. After their country is ravaged by World War II, two feuding Polish families are left homeless and ultimately forced to become neighbors. This
Z tym akurat nie jest źle – żartuje nie tylko za radiowymi sterami. „Atom” dawał czadu aż do 22:00, kiedy to w ramach kulminacji imprezy wystartowała Wielka Polska Domówka Online Sami Swoi Radia za pośrednictwem transmisji na YouTube, w radioodbiornikach i playerach radiowych. W muzyczny świat ścisłego topu polskiej sceny dance
Do sieci trafił pierwszy zwiastun filmu Sami swoi. Początek, czyli prequela kultowego filmu Sylwestera Chęcińskiego z 1967 roku. Produkcja trafi do kin już w przyszłym roku, a teraz możemy zobaczyć krótki fragment filmu. Nie zabrakło w nim Kazimierza Pawlaka i Władysława Kargula, którzy prowadzą pierwsze kłótnie przez kultowy płot.
Publikujemy treść wpisu Związku Artystów Scen Polskich: Z żalem żegnamy zmarłego nagle JERZEGO JANECZKA, aktora, któremu największą popularność przyniosła rola Witi Pawlaka w trylogii Sylwestra Chęcińskiego "Sami swoi", "Nie ma mocnych" i "Kochaj, albo rzuć". Był absolwentem Wydziału Aktorskiego łódzkiej PWSTiF, którą
Film ma trafić do kin prawdopodobnie w przyszłym roku. Sami swoi – kultowa komedia. W produkcji z 1967 roku w Kazimierza Pawlaka wcielił się Wacław Kowalski, a w Władysława Kargula – Władysław Hańcza. Film „Sami swoi" w reżyserii Sylwestra Chęcińskiego przedstawia losy Kargulów i Pawlaków. Kontynuację stanowią kolejne
Chęciński do dziś twierdzi, że chodziło mu tylko o to, by wydobyć z aktora wszystko, co najlepsze, ale chyba nie do końca tak było. "Sami swoi. Na planie i za kulisami komedii wszech
4k3xh. Królowali na scenie. Już od pierwszych dźwięków biła od nich wielka energia. - "To jest dzicz" - mówili fani i pytali: "Co palicie, albo bierzecie, że tak gracie?" Julian Kurzawa, założyciel legendarnego wrocławskiego zespołu "Sami Swoi" z Wrocławia, który podbił muzyczne sceny na całym świecie, opowiada o początkach grupy, wielkiej karierze i życiu na emigracji w Szwecji. Rozmawia Robert Migdał Tęskni pan trochę za Wrocławiem? Za Wrocławiem bardzo, bo we Wrocławiu jest szczególna atmosfera. Do życia, do pracy, a szczególnie atmosfera dobra dla artysty. Ciągnie mnie do Wrocławia. Od wielu lat pana domem jest Szwecja. Jak się tam Panu żyje? Mieszkam 60 kilometrów od Goteborgu. To są tereny wypoczynkowe, urocze - fajnie tu jest. Ale ktoś mi kiedyś powiedział, że wszyscy ci, którzy wyemigrowali, najlepiej czują się w pociągu. Ani tu, ani tu. I tak jest ze mną: ani Szwecja, ani Polska. Jak tęsknię za Polską, to wracam, a za chwile - gdy jestem w Polsce - tęsknię za domem w Szwecji. I ja się zgadzam z tym powiedzeniem - najlepiej czuję się pomiędzy: albo na promie, albo w samolocie (uśmiech).Czym się pan zajmuje w Szwecji? Co pan tam robi? Jestem emerytem, z muzyką nie mam już nic wspólnego, chyba że ją słucham. Mój syn przejął "muzyczną pałeczkę" - zajmuje się produkcją muzyczną. Nie ciągnie pana do muzykowania? Nawet hobbystycznie nie gra pan sobie, w zaciszu domowym? Kiedyś jeszcze tak: grałem sobie od czasu do czasu na akordeonie, ale oddałem już wszystkie instrumenty, jakie miałem w domu, ludziom, którzy są młodsi i bardziej aktywni muzycznie. Nie chciałem być eksponatem muzealnym, który się ogląda mimo upływającego czasu. Mam oczywiście doświadczenie i wiedzę muzyczną, ale to przecież nie jest wszystko. Kiedy człowiek grał na pełnych obrotach i był z tego znany, to nie chce teraz pozwolić sobie na to, żeby ktoś na niego patrzył jak gra, występuje, a nie ma takiej formy, jak kiedyś. Dlatego prawie 15 lat w ogóle nie gram - też z różnych zdrowotnych przyczyn. Na jakichś jubileuszach próbowałem zagrać parę taktów, ale nie sprawiało mi to przyjemności - czułem niedosyt. Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść. To jest tak, jak z bieganiem: jak się długo biega i nagle przestaje się biegać na jakiś czas, to trudno znów do intensywnego biegania wrócić. I się przestaje... Jest pan takim artystą-perfekcjonistą? Albo coś pan robi na szóstkę, albo wcale?Tak właśnie jest ze mną. Nie chcę być oldboyem, który się tylko pokazuje na scenie, dla samego pokazania. Ja, kiedy wychodzę na scenę, muszę pokazać swoje umiejętności w pełni. Nie na pół gwiazdka. Nie wychodzę na scenę, bo już nie potrafię zagrać tak, jak kiedyś: są lepsi ode mnie technicznie i niech oni grają, niech koncertują. Przenieśmy się w miejscu i czasie. Do lat 60-tych XX wieku, do Wrocławia. Skąd pomysł na założenie zespołu? Jak powstali "Sami Swoi"?Kręciłem się w towarzystwie Włodka Wińskiego - on grał wtedy na puzonie i razem graliśmy w zespole Collage Jazz Band - to był zespół Politechniki Wrocławskiej. Ćwiczyliśmy na Politechnice, bo ta uczelnia była dobrym mecenasem jazzu: tam się odbywały koncerty, była sala do prób. Wtedy we wrocławskiej kulturze działo się bardzo dużo i dobrze: Grotowski, Tomaszewski, Kalambur, Gest, Pałacyk ze swoją szeroką działalnością, chóry, różnego typu zespoły. Ludzie byli wtedy bardziej nastawieni na tworzeniu "dóbr", a nie na ich konsumpcji. Dziś jest odwrotnie. Po zawieszeniu działalności "College Jazz Band" postanowiłem stworzyć własną grupę, której koncepcja krystalizowała się wcześniej. Po jakimś czasie Włodek dołączył do zespołu ze swoim puzonem. Skąd pomysł na nazwę "Sami Swoi"?Większość ludzi uczestniczących w pierwszych próbach mojego zespołu pochodziła z Kresów Wschodnich. Tosiek Bilewicz, jeden z muzyków, kiedy przyszedł na pierwszą próbę i zobaczył wszystkich swoich starych znajomych-kolegów, to powiedział na cały głos: "Ooo, sami swoi..." I tak zostało. Idealnie pasowało to do nas, do nas grupy przyjaciół, grupy muzyków. Takie swojaki. Nie miało to nic wspólnego z filmem Sylwestra Chęcińskiego "Sami swoi"?Nie (uśmiech). To szło równolegle - Chęciński planował, a może nawet już kręcił swój film, a my jednocześnie rozkręcaliśmy swój zespół. Film Chęcińskiego zaczął być szalenie popularny i reklamowany w całej Polsce i to nam trochę pomogło bardziej zaistnieć. Gdy słucham was z tamtych lat, to odczuwam od was wielką energię, słusznie. To jest sedno tego zespołu: radość muzykowania była podstawą tego, że ta grupa istniała bardzo długo, i że istnieje do dzisiaj. Nasz zespół grał zawsze muzykę aranżowaną bez nut - na pamięć. Coś takiego stwarzało wrażenie swobody i lekkości. Raz na koncercie w Essen dwie panie zapytały nas co my palimy albo co bierzemy, że tak gramy (śmiech). Bo one nie spotkały się z taką dozą energii na scenie. Oprócz tej takiej dziczy na scenie, jeszcze dawaliśmy do tego dosyć wysokie tempo muzyki. Graliśmy wiele gatunków muzyki, próbowaliśmy, eksperymentowaliśmy z gatunkami - i to się podobało: było dobrze odbierane przez publiczność, gorzej przez krytyków-dziennikarzy nie mogli nas zaszufladkować. "Co wy gracie?" - pytali. A myśmy po prostu mieli swój styl, styl "Samych Swoich". Graliśmy jazz tradycyjny, swing, później muzykę, którą chłopaki z zespołu sami komponowali, bo się rozwijali i próbowali różnych form. W roku 1980 zespół przygotował specjalne programy na JAZZ JAMBOREE '80. Jeden z muzyką opartą na polskich melodiach ludowych pod nazwą "Jazz po polsku", a drugi oparty na muzyce big-bandowej. Występy "Samych Swoich" na JAMBOREE '80 wywarły ogromne wrażenie na zaproszonych działaczach europejskich federacji jazzowych, co zaowocowało zaproszeniami na wiele europejskich festiwali jazzowych. Na jednym z nich, w Pori w Finlandii, naszego koncertu z programem "Jazz po polsku" wysłuchał światowej sławy saksofonista Michael Brecker. Zachwycił się melodyką naszej ludowej muzy o czym chętnie zespołem bardzo oryginalnym, który grał muzykę w sposób wyjątkowy, niebanalny, rozpoznawalnym brzmieniem nie był tradycyjny jazz. To był jazz wielkomiejski, wielkoorkiestrowy - nazywali to Chicago Style. Poprzez dodanie saksofonów zmodyfikowaliśmy jazz tradycyjny i zaczęliśmy się ukierunkowywać na brzmienie chicagowskie, bardziej taneczne. Stare polskie zespoły jazzowe, które były uznane w okresie międzywojennym, grały właśnie tego rodzaju muzykę. My sięgaliśmy do tej tradycji. I my, w latach 70-tych, też nagraliśmy taką taśmę z muzyką rozrywkową, na której zawarliśmy bardzo dokładny styl chicagowski. Wrocław był początkiem waszej kariery, a później przed wami otworzył się cały świat: bo i graliście na koncertach w Związku Radzieckim, a nawet w bazie w Rammstein w Niemczech... dla żołnierzy dobrego, niemieckiego menagera i on nam załatwił ten Rammstein. I wystąpiliśmy dla Amerykanów - grały dwa zespoły: jakiś angielski zespół gitarowy i my. Występowaliśmy na obrotowej scenie: Anglicy grali swoje utwory, potem my swoje. Amerykanie nas bardzo pokochali bo graliśmy dla nich muzykę najsłynniejszych amerykańskich orkiestr - Miller, Godman, Herman, Basie, Brubeck. Po zagraniu utworu "American Patrol" - publikę ogarnęła euforia. Żołnierze oraz oficerowie bili brawa na stojąco a wielu z nich wymachiwało rytmicznie rękami - czuli się jak w tylko publiczność was kochała - w końcu też krytycy was pokochali. Nawet ci Conover - propagator jazzu z programu "Voice of America" - po wysłuchaniu naszego koncertu "piał" z zachwytu i nie mógł wyjść z podziwu, że taki mały zespół, a brzmi jak duży big-band. Wielu wokalistów i wiele wokalistek występowało razem z wami: Hanna Banaszak, Helena Vondrackova...Z Heleną występowaliśmy w programach telewizyjnych: my graliśmy, ona śpiewała. Ale to było okazjonalnie. Na stałe pracowaliśmy z Hanią Banaszak, Jankiem Izbinskim, Andrzejem Rosiewiczem - a wcześniej z Markiem Tarnowskim. Ponieważ wszyscy członkowie zespołu byli gruntownie wykształconymi muzykami, to mogliśmy i potrafiliśmy - i to dosyć często - akompaniować niektórym z ówczesnej czołówki polskich to i blaski, i cienie. To fakt - byliśmy rozpoznawalni, z tym że dawniej, gdy ktoś był znany - to nie robił żadnych "wygłupów". Dobre było to, że mimo występów na estradzie mogliśmy bez żadnej ujmy dla profesji zagrać w hotelowej restauracji lub barze. Coś takiego uważano raczej za nobilitację lokalu. Cienie? Jakaś zazdrość? Nie. Takiego czegoś u nas w zespole nie było. Kiedy wyemigrowałem do Szwecji to przekazałem zespół mojemu przyjacielowi, z którym grałem prawie od samego początku. Jasio Młynarczyk - bo o nim mowa - kontynuuje aktualnie moje dzieło oraz organizuje jednodniowy festiwal "Old Jazz Days" na wrocławskim Rynku. W tym roku będzie to siódma edycja tego sympatycznego święta latach 80., wyjeżdżając za chlebem, do Szwecji, odszedł Pan z zespołu "Sami Swoi", ale nie przestał grać w zespole, który prowadził Leszek Dudziak, brat Ulki Dudziak. To była orkiestra, która jeździła po restauracjach w Szwecji - graliśmy i muzykę do słuchania, i muzykę taneczną. Grałem na trąbce, ale tylko przez rok. Później zmieniłem zawód i zostałem... nauczycielem muzyki w szkole w Szwecji. I jako nauczyciel wytrwałem do emerytury, którą się dzisiaj Robert MigdałPolecane ofertyMateriały promocyjne partnera
{"rate": informacjeOpinie i NagrodyMultimediaPozostałe{"type":"film","id":1113,"links":[{"id":"filmWhereToWatchTv","href":"/film/Sami+swoi-1967-1113/tv","text":"W TV"}]} powrót do forum filmu Sami swoi 2010-08-05 12:39:04 Najlepsza polska mnie za każdym razem kiedy w TV mojej rodzinie to tradycja ,żeby oglądać ten film np. w Swięta Wielkanocne kiedy po raz setny puszczają w telewizji i może też dlatego tak go lubie,bo kojarzy mi się ze świątecznym wszystkim!
Choć urodził się, jako Tosik, świat polskiego kina poznał go pod innym nazwiskiem. A właściwie dwoma – Władysław Hańcza i Władysław Kargul. Gwiazdor serii „Sami swoi” urodził się 18 maja 1905 roku. Pozostawił po sobie niezapomniane role raz zaskakujące słowa. Wiedział, kiedy umrze. Dokładnie 117 lat temu urodził się Władysław Hańcza, a właściwie – Tosik. Swój sceniczny pseudonim miał przyjąć znacznie później. Jednak widzowie i tak zapamiętali go, jako Księcia Radziwiłła z ekranizacji „Potopu”, Macieja Borynę w „Chłopach”, a także, oczywiście, niezapomnianego Kargula z serii filmów „Sami swoi”. Artysta zmarł 19 listopada 1977 roku, jednak dorobek, który po sobie pozostawił był naprawdę imponujący. Choć na scenie pojawiał się już od 1927 roku, jego kariera filmowa rozkwitła dopiero po wojnie. Zagrał Kargula w filmie „Sami swoi”. Władysław Hańcza poznał datę własnej śmierciWładysław Hańcza przez lata bawił nas na ekranie, w duecie z niezapomnianym Bolesławem Płotnickim. Tymczasem niewiele osób wiedziało, że w życiu doznał wiele cierpienia. Przeżył dwie wojny, a po powstaniu Warszawskim został wywieziony do obozu pracy w Chociebużu. Jego jedyny syn owoc związku z pierwszą żoną odszedł, a środowisko artysty mówiło, że poprzez grę chciał zagłuszyć ból po dziedzicu, z którym nie utrzymywał zbyt bliskich kontaktów. Jednak to właśnie po tej tragedii powstały najwybitniejsze role artysty. To wtedy zaistniał, jako Kargul w produkcji „Sami swoi”, choć to nie jego głos słyszeliśmy na ekranie. Później przyszedł „Pan Wołodyjowski”, „Chłopi”, „Potop”, „Nie ma mocnych”, „Noce i dnie”, a także ostatnia rola w „Granicy”. Władysław Hańcza do samej śmierci działał na planie. Już wcześniej poznał zresztą jej datę. W pamięć zapadły mu bowiem słowa, które usłyszał od wróżki. Według przepowiedni miał odejść z tego świata w 72 roku życia. I tak też się stało. Po powrocie z urlopu nieoczekiwanie trafił do szpitala, a niedługo potem zmarł, opłakiwany przez rodzinę i miliony fanów. Grób Władysława HańczyWładysław Hańcza został pochowany na cmentarzu Powązkowskim w Warszawie. Tuż obok niego spoczęła Barbara Ludwiżanka — jego druga żona, która zmarła w 1990 roku. Od śmierci aktora minęło już prawie 45 lat. Dzisiaj widok jego miejsca spoczynku porusza do łez. Grób wydaje się zaniedbany i rzadko odwiedzany. Na jednym ze zdjęć widzimy tylko drobny wieniec i cztery wypalone znicze. Możliwe, że nie ma nikogo, kto mógłby się mogiłą zajmować. Jedyny syn Hańczy zmarł w 1966 roku. Jeszcze w zeszłym roku media huczały, iż jego grobowi grozi syna Hańczy miała być nieopłacana przez 35 lat. Na szczęście udało się ją uratować dzięki sponsorowi. Obywatelski Komitet Ratowania Krakowa opłacił brakującą kwotę 2720 złotych i zagwarantował Władysławowi juniorowi niezakłócony spoczynek do 2026 kadr z filmu „Sami swoi, reż. Sylwester ChęcińskiWładysław Hańcza – grób fot. Mateusz Opasiński – Praca własna, CC BY-SA polecane przez redakcję Lelum:Tomasz Kammel wziął się za siebie i przeszedł metamorfozę. Pokazał zdjęcie bez koszulki Małgorzacie Opczowskiej puściły nerwy, gdy wyjrzała przez okno. Nikt nie spodziewał się takiej wściekłości Niepokojące wieści o Marcinie Hakielu. Rezygnuje z wielkich pieniędzy?Źródło: Onet
W TVN tyle mówi się o TVN i tak bardzo promuje TVN, że można dojść do wniosku, iż poza TVN nie istnieje w Polsce telewizja, rozrywka ani sukces. Niedzielny wieczór w TVN. Popularny serial „Teraz albo nigdy”. „Marta, powiedz wszystkim, że pojutrze będę w „Dzień dobry TVN«” – mówi do ekranowej koleżanki bohaterka o imieniu Basia. „Dobrze, jak będzie ku temu okazja” – odpowiada Marta. O to akurat serialowa Basia może być spokojna. Okazji do autopromocji na antenie TVN nie brakuje. W tym samym odcinku Basia udziela wywiadu prezenterowi stacji Olivierowi Janiakowi, a w następnym ogląda w telewizji show „You can dance” (TVN), zaś kilka chwil później jej adorator śledzi „Fakty”. W innym epizodzie pojawiają się telewizyjni reporterzy – tak się składa, że przybywają ze startującego właśnie TVN Warszawa. To samo w innych produkcjach – bohaterka telenoweli „Na Wspólnej” dowiaduje się o awarii samolotu z TVN24. Jeśli dodać do tego autopromocję w for-mie zwiastunów i animacji ekranowych oraz programy typu „Dzień dobry TVN” czy „Co za tydzień” – które w dużej mierze zajmują się propagowaniem oferty programowej i wizerunku stacji – można pokusić się o stwierdzenie, że machina autopromocyjna TVN w ciągu 11 lat obecności stacji na rynku podporządkowała sobie niemal cały program. Bowiem telewizja to dziś zarówno program, jak i marketing. Nie wystarczy mieć dobry produkt, bo wiele niezłych programów produkuje też konkurencja. Źródło: Newsweek_redakcja_zrodlo
sami swoi kiedy w tv